-gdzie ja jestem?- spytałam oglądając się po nieswoim
pokoju. Zamknęłam oczy i wtedy wszystko wróciło.- jak mogłeś!- ścisnęłam kołdrę
zanosząc się w płaczu.
-dzień dobry księżniczko.- do pokoju wszedł Maciek i
podszedł bliżej łóżka.
-co Ty tu robisz?!-Wyskoczyłam z łóżka, ale na sobie miałam
jedynie męską koszulkę, więc zdezorientowana znów weszłam pod kołdrę.
-oj przestań.- uśmiechnął się.- nie musisz się krępować i
tak widziałem dość dużo, kiedy Cię rozbierałem.
-Zboczeniec!- krzyknęłam, ocierając łzy z policzka.
-inaczej przeziębiłabyś się. I tak cud, że na razie nie masz
gorączki ani nic takiego.- powiedział surowiej.- Twój t-shirt był już zesztywniały
od mrozu, cała byłaś sina!
Znów łzy zaczęły mi płynąć, mimo że z całych sił próbowałam
nie płakać przy skoczku.
-może mi wreszcie powiesz, czemu wczoraj próbowałaś popełnić
samobójstwo, albo przynajmniej porządnie się połamać?- wbił we mnie wzrok.
-a masz wino?- spytałam, nerwowo drapiąc swoje ręce.
-myślę, że nie powinnaś pić.- powiedział dobitnie nie
spuszczając ze mnie wzroku.
Wzruszyłam tylko ramionami, wyszłam spod kołdry i
skierowałam się do mini barku, otworzyłam go i wyjęłam butelkę czerwonego wina.
Wzięłam korkociąg i mimo wielkiego wysiłku udało mi się wyciągnąć korek.
Wróciłam do siedzącego na skraju łóżka bruneta, usiadłam obok niego i napiłam
się napoju, który miał mi przynieść ukojenie. Przyjemne, delikatne pieczenie
rozchodziło się po moim ciele, niosąc jednocześnie delikatną falę ciepła.
-nie wiedziałem, że księżniczki piją z gwinta.- wyszczerzył
się brunet.
-chcesz trochę?- spytałam podając mu butelkę.
-nie, opowiesz mi wreszcie?
Wypiłam kolejną ilość alkoholu.
-nie pij już…- Maciek wyrwał mi butelkę.
Otarłam dłonią łzy z policzka i wbiłam wzrok w bruneta.
-mój chłopak i moja przyjaciółka…- zawiesiłam głos,
pozwalając kolejny raz spłynąć łzom po policzku. Sięgnęłam po butelkę wina i
mimo gniewnego spojrzenia skoczka, upiłam kolejne mililitry alkoholu.- mój były
chłopak i moja była przyjaciółka, postanowili się wczoraj pokochać, pobyzkać,
przelecieć…- ukryłam twarz w dłoniach. Wypowiedzenie tych słów naprawdę mnie
bolało. Czułam jak moje serce łamie się na pół. Zgięłam się, by choć trochę
uśmierzyć ból, ale to nic nie dało. Całe to okropne uczucie nie było fizycznie uzewnętrznione,
ale tkwiło w psychice i z każdym kolejnym oddechem znów wszystko wracało. Nie potrafiłam
nad tym zapanować. Nie potrafiłam przestać. Ktoś kto tak wiele dla mnie
znaczył. Z kim chciałam przejść przez życie. Znosił wszystkie moje humory, nie
krzyczał, ale troszczył się, pozwalał bym mogła robić to na co mam ochotę. Teraz
dał mi niezwykły ból. Sprawił, że wszystko się burzy jak po trzęsieniu ziemi. Świat
z idealnymi budynkami i cudnym, cukierkowym krajobrazem nagle zamienił się w
kopce zrujnowanych cegieł zmieszanych z pokruszonym betonem, wyschniętymi
drzewami bez liści, przy których latały kruki i wrony. Kolejny raz upiłam duże
łyki butelki i rozpłakałam się, nie mogąc sobie poradzić z emocjami. Maciek
wyciągnął butelkę z mojej dłoni i delikatnie mnie przytulił. Posuwałam swoimi
palcami po moich ramionach sprowadzając na moje ciało dreszcze. Czułam jego
perfumy. Tego mi teraz było trzeba.
-zamurowało mnie.- szepnął i objął mnie czule.
-w dodatku miał na tyle śmiałości, by do mnie zadzwonić i mi
to powiedzieć.- skierowałam swój wzrok na bruneta, a on wierzchem dłoni starł
łzy z mojego policzka.
-i ty przez takiego dupka chciałaś skoczyć ze skoczni?!
chciałaś się zabić?- spytał wbijając swój wzrok w moje oczy.- uwierz mi ludzie
mają większe problemy i żyją. Nawet powiem Ci więcej, oni pragną żyć.
-tak? Ciekawe jakie?!- spytałam z wyrzutem, czując już
powoli szumienie w głowie.
-połóż się, potem Ci pokaże. I tak cud, że się nie
przeziębiłaś, a ni ja.
-Ty nic nie rozumiesz. On mnie zdradził! I to z moją
przyjaciółką!- krzyknęłam patrząc na Maćka.
-wiem, słyszałem. Przykro mi. Naprawdę mi przykro, że ktoś
Cię skrzywdził.- przytulił mnie w silnym uścisku.- próbuję Ci tylko powiedzieć,
że skoro to zrobił to nie był Ciebie wart. Nie zasługiwał na Ciebie, więc
powinnaś, jak to w Twoim zwyczaju, wzruszyć ramionami i tyle, a nie próbować
się zabić.
Wyrwałam się z tego silnego
uścisku, wstałam i przeszłam chwiejnie parę kroków, ale niestety potknęłam
się o dywan. Przed bolesnym upadkiem uratował mnie Maciek.
-oho i ktoś tu ma dodatkowo bardzo słabą głowę.- uśmiechnął
się pod nosem i zaniósł mnie na łóżko.
-po prostu mam załzawione oczy.- powiedziałam.
-zapewne.- nakrył
mnie kołdrą.- ja idę na trening, a Ty tu leż i trzeźwiej.
-pójdę do siebie.- odkryłam się, ale Maciek przytrzymał mnie
ponownie nakrywając.
-nie zgrywaj księżniczki! Choć ten jeden raz, bo to męczy.-
westchnął.- śpij.
-nie nazywaj mnie tak.- zaczęłam poprawiać sobie poduszkę.
-jak tu wrócę, chce Cię widzieć śpiącą.- wyszedł zamykając
drzwi.
-jak tu wrócę, chce Cię widzieć śpiącą.- powtórzyłam za nim
pod nosem i owinęłam się kołdrą.
*
Zamknąłem
drzwi i wyszedłem z pokoju. Wskoczyłem do samochodu Kubackiego i przywitałem
się chłopakami.
-a gdzie księżniczka?- spytał Dawid.
-śpi.- westchnąłem.
-dobra, jedźmy już, bo nas Kruczek ubije.- zachichotał
nerwowo Żyła.
Trening był ciężki, miałem problemy z wyjściem z progu.
Siadając ostatni już dziś raz na belce, przypomniałem sobie jak musiałem
odciągać Zuzę od skoczni. Uśmiechnąłem się pod nosem i odepchnąłem od belki.
Próg, wyskok, telemark.
-no lepiej.- podsumował Kruczek.- ale i tak to nie jest na
miarę Twoich możliwości.
-wiem. Jutro będzie lepiej.- uśmiechnąłem się.
-dobra, wracajcie do siebie. Do zobaczenia.- pożegnał się z
nami trener.
Wracając do pokoju zahaczyłem o restaurację i wziąłem
kartofle z piersią kurczaka i surówką dla Zuzy i dla siebie jakąś sałatkę z
rybą. Wszedłem do pokoju, jedzenie postawiłem na stole i skierowałem się do
sypialni. Zatrzymałem się w wejściu, podziwiając piękną, śpiącą brunetkę,
której koszulka podwinęła się do połowy pleców. Zacząłem ją szturchać.
-hej.- powiedziałem delikatnie, gdy zaczęła mrużyć oczy,
chroniąc się przed słońcem.
-hmm…- zamruczała i przekręciła się na plecy.
-przyniosłem jedzenie.- uśmiechnąłem się.- chodź zjesz.
-nie chce mi się jeść.- powiedziała dobitnie, przeciągając
się w moim łóżku.
- o nie. Tak moja droga nie będzie.- przerzuciłem kołdrę,
chwyciłem ją i przeniosłem do drugiego pokoju.- siadaj.- wskazałem na krzesło.
-traktujesz mnie jak dziecko.- skrzyżowała ramiona.
-pff.- parsknąłem.- chyba jak bachora. Siadaj i jedz.-
podałem jej talerz, a sam chwyciłem swój i zaczęłam jeść.
Zaczęłam grzebać widelcem w sałatce.
-cały dzień nic nie jadłaś.- upomniałem ją.
-nie chce mi się jeść. Mam ochotę na wino.- wstała, ale
posadziłem ją z powrotem. Chwyciłem widelca i nadziałem kawałek kartofla.
Przybliżyłem do jej ust.
-jedz.- powiedziałem gniewnie.
Otworzyła usta i zjadła.
-potrafię jeść sama.- wywróciła oczami i zabrała swojego
widelca. Uśmiechnąłem się pod nosem, sam po woli kończąc swoje danie.
*
Kazał mi się szybko ubrać, po skonsumowaniu posiłku jaki mi
przyniósł. Wsiedliśmy do samochodu.
Maciek włączył radio i odpalił maszynę. Z niesamowitą szybkością poruszał się
po drodze. W niektórych momentach zamykałam
oczy, bo naprawdę się bałam. Zatrzymaliśmy się pod szpitalem. Skoczek otworzył mi drzwi od
samochodu.
-Wariat, kompletny czubek!- zaczęłam krzyczeć w myślach
dziękując Bogu, że dojechałam.- Chciałeś mnie zabić?!
-o ile się nie mylę to wczoraj sama chciałaś się zabić.- powiedział
obojętnie wprowadzając mnie do holu szpitala.- a dzisiaj jechałem bezpiecznie,
bo ulice są w śniegu.
-dzień dobry, panie Maćku!- przywitała się z nim
uśmiechnięta pielęgniarka. Widocznie musiał być tu częstym gościem.
-witam.- uśmiechnął się do niej i zaczął mnie prowadzić
przez różne korytarze, aż do drzwi prowadzących na wydział onkologiczny.
Zamarłam.
-Boże, Maciek tak mi przykro. Powinieneś mi powiedzieć, że
masz raka. Mój tata na pewno pokrył by część kosztów leczenia.- spojrzałam się
na niego z współczuciem.
-nie.- roześmiał się.- ja nie mam raka.- objął mnie
przyjacielsko. -Chodź.
Zdezorientowana weszłam
na oddział. Weszliśmy do pomieszczenia nazwanego Świetlicą i od razu
masa dzieci z główkami owiniętymi chustkami i w piżamkach rzuciło się na
skoczka.
-cześć!- uśmiechnął się jeszcze szerzej.- przyprowadziłem do
Was jeszcze kogoś. To jest Zuza. Powiem wam w sekrecie, że ma charakter
prawdziwej księżniczki.- zaśmiał się radośnie, a razem z nim dzieci, które
przybiegły i mnie przytuliły. Trzymali się tak kurczowo siebie i potrafiły mnie
objąć. Musiałam nieźle walczyć z grawitacją, by się nie przewrócić. Maciek
pokazał, żebym odwzajemniła uścisk. Posłuchałam go. Od razu poczułam
niesamowitą radość, a w moich oczach zakręciła się drobna łza.
-Zuza.. Zuza..- chwyciła mnie za palec mała dziewczynka.
-tak?- spojrzałam się na nią, ocierając łzę z policzka.
-a mieszkasz w zamku?- powiedziała sepleniąc. Nie potrafiłam
nic powiedzieć. Łzy zaczęły mi spływać jedna za drugą.
-przepraszam Was na chwilkę.- uśmiechnęłam się i wyszłam z
pokoju. Ukucnęłam pod ścianą i zaczęłam płakać. Za mną pojawił się Maciek.
-ej, co jest?- usiadł obok mnie.
-oni są tacy mali.- ukryłam twarz w dłoniach.- a mają taką
siłę…
-cudowni, no nie?- uśmiechnął się potrzepująco.- w szczególności
ta mała. Taki mały słodziak.
-jestem beznadziejna.- stwierdziłam.
-nie użalaj się nad sobą tylko chodź.- chwycił mnie za
rękę, wytarł moje łzy i wprowadził do
pokoju.
-Zuza, mogę dotknąć twoich włosów?- spytała troszkę większa
dziewczynka.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam twierdząco głową, kucając na
jej wysokość. Mała dotykała moich włosów, a obok pojawiła się ta najmniejsza.
-mogę zapleść Ci warkocza?- spytała Marcelinka, bo tak miała
na imię.
-jasne.- uśmiechnęłam się i wytarłam łzę, która mi spłynęła.
Usiadłam po turecku. Dziewczynki troszkę
ciągły, ale i tak poczułam niesamowite szczęście. Pozostali usiedli w kółeczku, również po turecku. Obok mnie
usiadł skoczek.
-nie rozczeszesz tych włosów potem.- szepnął mi na ucho
-oj tam.- uśmiechnęłam się.
-skończone.- wyszczerzyły się dziewczynki, a ja dotknęłam ów
Dzieła. Przestraszyłam się, bo Maciek miał rację. Włosy były potargane, ale mój
strach ukryłam pod szerokim uśmiechem.
-pięknie. Dziękuję.- powiedziałam z uznaniem, a Marcelinka
wgramoliła mi się na nogi i wtuliła się, natomiast ta nieco starsza- Amelka,
uczyniła to samo tylko u Maćka.
-też bym chciała być księżniczką.- powiedziała dziewczynka
siedząca obok mnie.
-ale Wy wszystkie jesteście księżniczkami.- uśmiechnęłam
się.
-a chłopcy rycerzami.- dodał Maciek.
-którzy muszą chronić księżniczki, by nie zmarnowały sobie
życia.- uśmiechnęłam się i spojrzałam na Maćka, a on w tym samym momencie
spojrzał na mnie. I wtedy zobaczyłam ten błysk w oku.
-i mam konia?- spytał Marcinek.
-masz konia, zbroję i wielki miecz.-wyszczerzyłam się.
-szkoda tylko, że go tu nie ma…- stwierdził ze smutkiem
chłopiec.
-no konia nie ma, ale jest kot.- uniosłam jedną brew do góry
i szeroko uśmiechnęłam się w stronę Maćka. Ten posłał mi wzrok w stylu ,,
będziesz tego żałować”.- to jak, wsiadasz na kota?
Chłopiec z uradowaniem wskoczył na Maćka, który przyjął już
pozycję na czworaka. Skoczek zaczął wydawać dźwięki naśladujące miałczenie
kota, sprawiając że dzieci jeszcze głośniej się śmiały. Gdy przewiózł kilkoro,
usiadł obok mnie, a na niego znów weszła Amelka.
-Zuza a przeczytasz na bajkę?- spytała Karolinka.
-a jaką?- uśmiechnęłam się.
-,,czerwonego kapturka”- spojrzała się na mnie Marcelinka.
Chwyciłam książkę i z powrotem usiadłam po turecku, czule
obejmując Marcelinkę. Ja czytałam wszystkie żeńskie role, a Maciek męskie. Gdy
skończyliśmy nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Dzieci dały mi niesamowitą
radość i chęć życia, ale niestety to była dla nich pora kolacji i kolejnej
porcji leków.
***
wiem, że nie dodałam w poprzednim tygodniu rozdziału, ale w sobotę miałam 18 urodziny i brakło mi czasu... ten za to jest troszkę dłuższy :D Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu! xoxo